Szkoła dla rodziców

Jak być dobrym rodzicem, jeśli jest się tak pokręconym przez życie człowiekiem? Od miesiąca uczęszczamy z mężem na szkołę dla rodziców, gdzie uczymy się komunikacji z własnymi dziećmi. Jak w dzisiejszym, zwariowanym, rozpędzonym świecie znaleźć czas, by wysłuchać i zrozumieć własne dzieci? Jak być cierpliwym, gdy miało się kiepski lub nerwowy dzień, a tych często nie brakuje? Z własną osobą nie mogę zrobić porządku, więc jak dać dzieciom przykład?

Na zajęcia uczęszczają inni rodzice dzieci w różnym wieku i dzielimy się swoimi doświadczeniami w zakresie wychowywania pociech. Szkoła składa się z 10-ciu 2,5 godzinnych cotygodniowych spotkań. Zajęcia prowadzone są przez terapeutów i dotyczą różnych tematów (m.in. wyznaczania granic, uczuć, nagród, kar, zachęcania do współpracy, wchodzenia w role). Muszę przyznać, że po każdym takim spotkaniu, muszę dojść do siebie, nieco się pozbierać. Tym bardziej, jeśli muszę się czymś podzielić na forum obcych mi zupełnie ludzi, w jakimś stopniu się otworzyć przed nimi. Pewne rzeczy mi to uświadamia, o niektórych gdzieś już czytałam, słyszałam. Ale niekiedy trudno je zastosować w życiu, bo sytuacje potrafią być na tyle dynamiczne, że trudno nagle zmienić stary sposób rozwiązywania. Oczywiście trzeba też próbować różnych rozwiązań, bo nie wszystkie muszą być skuteczne.

Czasy się zmieniły, kiedyś mówiło się, że „dzieci i ryby głosu nie mają”, co doskonale oddawało istotę wychowania. Dziećmi się za bardzo nieprzejmowano, nie traktowano poważnie, niekiedy „z góry”, niewdawano się za bardzo z nimi w dyskusję. Rodzic wymagał wiele od dzieci, ale jakoś nie liczył się z jego odczuciami.

Dziś powinno się w dziecko wsłuchiwać, liczyć z jego uczuciami, traktować po partnersku, próbować odczytać jego potrzeby.

Ja widzę, że sama mam problem z nazywaniem swoich uczuć i z ich rozszyfrowaniem, a co dopiero u własnych dzieci.

Z bólem widzę, że moi rodzice w dalszym ciągu traktują mnie „z góry”, nie liczą się z moimi uczuciami, nie słuchają tego, co mam im do przekazania. Starają się narzucać mi pewne idee, które ja totalnie odrzucam, bo nie podoba mi się w jaki sposób postępują. Dawno stracili dla mnie autorytet. Są zapatrzeni w siebie i chyba czasem starają się grać na moim poczuciu winy. Szczęśliwie mieszkają za granicą i mam z nimi rzadki kontakt. Oparciem dla mnie żadnym nie są, bo nie są w stanie zrozumieć moich potrzeb, a może głupio przyznać im się do błędu, tego nie wiem.

Patrząc na nich, dokładnie widzę w jaki sposób nie chcę wychować swoich córek. Ale zapewne nieświadomie czasem powielam ich błędy.  Ale który rodzic ich nie popełnia?

Sztuką jest by dostrzec je w porę i próbować je wyeliminować. By sprawić, żeby dziecko czuło się kochane, wysłuchane, zrozumiane, ważne, docenione. I wtedy chyba powinno być nieźle.

Dodaj komentarz